48 lat ucisku

Niektórzy ludzie aż za dobrze znają to uczucie. Zaledwie kapłan w konfesjonale da im rozgrzeszenie, oni już martwią się, czy jakiś zapomniany i niewyjawiony grzeszek nie czyni ich spowiedzi nieważną. Prawie nigdy nie czują się godni przyjąć Komunii św. i zastanawiają się ustawicznie, czy ich grzechy należą jeszcze do kategorii lekkich, czy już do ciężkich. Sumienie tych ludzi dręczą skrupuły. To one nie pozwalają im spać, wpędzają w rozpacz a nawet mogą doprowadzić do samobójstwa.

"Od dnia I Komunii św. zaczęłam podlegać ciężkiej chorobie duchowej, jaką stanowią skrupuły" - napisała w 1965 r., w liście do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP Niepokalanie Poczętej w Pleszewie Wielkopolskim jedna z parafianek kościoła pw. św. Jana Vianney na poznańskim Sołaczu. "Nie pomagały poprawki spowiedzi - pisała dalej kobieta - ciągłe zastanawianie się i badanie sumienia, modlitwy, wysiłki i rady spowiedników, między innymi po kilkunastu latach utrapień odbyta za radą przygodnego spowiednika spowiedź generalna. Mimo najlepszej intencji i starannego przygotowania nie tylko nie doznałam po niej ulgi, lecz owładnął mną taki nawał świeżych niepokoi i lęków o jakość odbytej spowiedzi, że aż pod ich ciężarem, uklęknąwszy do modlitwy po odejściu od konfesjonału, poczułam się bliska utraty przytomności. O ile pamiętam, nastąpił okres, w którym zdarzały mi się myśli o samobójstwie, by w ten sposób raz skończyć z tą beznadziejną męką duchową. Jednak wiara moja była na tyle silna, że równocześnie widziałam niedorzeczność i pozorność takiego >>wyswobodzenia się<<. Zatem trzeba było żyć dalej. Jakoś w niedługi czas potem, ulitował się Bóg, zsyłając mi cierpliwego, roztropnego i doświadczonego właśnie w tym względzie spowiednika, który prowadził mnie około 6 lat tj. aż do wybuchu wojny w 1939 r. Jego wpływ uratował mnie od wpadnięcia w rozpacz, ale nie wyzwolił mnie jeszcze całkowicie. Ciężkie przeżycia wojenne usunęły te sprawy duchowe z konieczności trochę (ale nie na wiele) na drugi plan. Pewna dalsza poprawa nastąpiła od momentu przełamania się, czyli odważenia się (w szpitalu, po jakiejś operacji) na codzienną Komunię św. Ale to jeszcze nie było uzdrowieniem pełnym. Do końca wojny i jeszcze kilkanaście lat po niej skrupuły nadal męczyły, przydając i tak trudnemu życiu dużego ciężaru".
 
W 1958 roku pewne okoliczności skierowały uwagę kobiety na postać Edmunda Bojanowskiego. Zaznajomiła się ona z jego życiorysem, m.in. przeczytała dwie - wydane w 1872 r. - broszury ks. Antoniego Brzezińskiego, oratorianina z gostyńskiej Świętej Góry. Jej wzrok przykuły słowa świadectwa służebniczki s. Teresy zamieszczone we "Wspomnieniu o śp. Edmundzie Bojanowskim". "Po śmierci swojej uprosił mi u Boga ten najdroższy Ojciec duchowny, wielką łaskę pokoju wewnętrznego (...)" - pisała siostra. "Te słowa wydały mi się jakby rewelacyjnymi i naszła mnie myśl, że w takim razie On może być skutecznym orędownikiem i dla mnie, i wyprosić mi u Boga wewnętrzne uspokojenie" - pisała chora na duszy kobieta. "Od tego momentu (...) zaczęłam codziennie, intensywnie i z ufnością błagać Sługę Bożego Edmunda Bojanowskiego o wyjednanie mi tej wielkiej łaski, bym doszła do całkowitego pokoju wewnętrznego. Po blisko trzech latach takiej modlitwy - nastąpiło rzeczywiście radykalne uzdrowienie. Dokonało się ono przez spowiedź generalną odbytą wobec stałego (od prawie 8 lat) spowiednika, czcigodnego proboszcza parafii św. Jana Kantego. Długo opierał się moim prośbom o zezwolenie na nią, wiedząc, że może mi ona znowu tylko zaszkodzić. Jednak niespodziewanie kiedyś wyraził na nią swą zgodę - pod pewnymi warunkami. Po określonym czasie i odpowiednim przygotowaniu spowiedź tę odprawiłam (na piśmie) i wreszcie opuściła mnie choroba skrupułów po 48 latach ucisku (...).
 
Odtąd codziennie dziękuję Słudze Bożemu Edmundowi Bojanowskiemu za pośrednictwo w uzyskaniu tej wielkiej łaski, prosząc o wyjednanie mi zachowania jej do końca życia" - podsumowuje uzdrowiona kobieta.
 
W: Cuda i łaski Boże nr 10, październik 2004.