Człowiek z brodą

Maria Szmyd cierpiała z powodu bólu kolana. Zdjęcie rentgenowskie wykonane 31 stycznia 1974 r. wykazało, że na kości udowej znajdował się guz.

Jesienią 1973 r. piętnastoletnia Marysia Szmyd zaczęła skarżyć się z powodu bólu kolana. W grudniu zgłosiła się do ośrodka zdrowia. Lekarz podejrzewał, że przyczyną cierpienia jest reumatyzm. Zaordynował nacieranie, leki a potem zastrzyki.

Podczas konsultacji okazało się że pacjentka cierpi z powodu nowotworu. Maria miała się stawić do szpitala na pobranie wycinka do badań. Lekarz doradzał niezwłoczną amputację nogi aż po biodro. Mówił, że trzeba się śpieszyć. Matka, Janina Szmyd, zdecydowanie odrzuciła jednak myśl o amputacji, mówiąc, że liczy tylko na "Lekarza Niebieskiego". Pradę o chorobie ukryła przed córką.

Janina Szmyd błagała Matkę Bożą o pomoc. Prosiła, by "wskazała, do kogo ma się zwrócić o pomoc w swoim strasznym doświadczeniu, do kogo ma się modlić i przez czyją przyczynę ma prosić Boga o zdrowie dla dziecka". Nazajutrz poszła do s. Wiktorii, służebniczki starowiejskiej, wypłakała się i poprosiła o modlitwę.

W nocy miała sen. "Razem z synem Antonim na rozległych łąkach kopaliśmy ziemię, która miała być wysłana do badania. Syn odwrócił ziemię łopatą i zobaczyliśmy na tle czarnej ziemi żółtą, w kształcie guza. Właśnie z tej żółtej ziemi miała być pobrana próbka do badania i wysłana w tym celu do Lublina lub Krakowa. W tym momencie cichutko nadleciał helikopter, a z jego okna wychylił się uśmiechnięty mężczyzna w okularach i z brodą i powiedział do nas: "Nic z tego badania nie wyjdzie, ani w Lublinie, ani w Krakowie! Ja pomogę..." - opisała go później.

ZNAK OD BOGA

Następnego dnia do domu chorej zapukała s. Maria. Przyniosła obrazek z wizerunkiem Edmunda Bojanowskiego i poleciła, by przyłożyła go na miejsce bolesne i żeby się modlili o zdrowie przez przyczynę Sługi Bożego. „Matka wzięła obrazek i wydawała mi się jakaś zaskoczona. Pamiętam dobrze jej reakcję: uporczywie wpatrywała się w postać na obrazku i powiedziała, że tego pana gdzieś widziała” – opisuje s. Maria.

Kiedy Maria pojechała do szpitala w Przemyślu, Janina wzięła obrazek i przyglądając się postaci rozpoznała w niej mężczyznę ze snu. „Zrozumiałam, że to Matka Boża w ten sposób wskazuje mi Edmunda Bojanowskiego jako pośrednika między mną a Bogiem w modlitwie o uzdrowienie córki Marysi”. O swoim odkryciu poinformowała siostry, które zainicjowały odmawianie nieustającej nowenny o zdrowie chorej.

Modlitwy do Boga rozpoczęła także rodzina Marysi. Wieczorami gromadziła się na różańcu. Janina Szmyd wyznała: „Powtarzałam po wiele razy: Ojcze Bojanowski, daję Ci modlitwy, daję Ci cały przeżyty dzień, radości i strapienia, obawy i przykrości, a nawet zdenerwowanie, byś to wszystko złożył w ręce Matki Najświętszej, byś prosił, bo ja niegodna, o zdrowie dla Marysi. Miałam gorącą i silną wiarę, że On pomoże, że uprosi u Matki Bożej i u Pana Jezusa tę łaskę”.

W szpitalu pobrano wycinek do analizy. Wysłano go do Lublina. Kilka dni później matka przytknęła obrazek sługi Bożego do chorej nogi córki. Siostra Marii, która czuwała przy niej zdecydowała, że jeśli wyniki okażą się niepomyślne, nie powie rodzicom prawdy i nie dopuści do amputacji. Podczas drzemki zobaczyła przed sobą twarz z brodą i w okularach. Postać wzięła ją za ramię. „Zrozumiałam, że jest to gest aprobaty dla mojego postanowienia. Spokój tej nieznanej twarzy w jakimś stopniu udzielił się i mnie” – pisała w swoich notatkach.

NAJGORSZE WIEŚCI

Wyniki nadeszły w 3. tygodniu pobytu Marii w szpitalu. Okazało się, że jest nowotwór złośliwy (chrzęstniakomięsak) i tylko natychmiastowa amputacja może uratować życie dziewczynki.

Siostra Marysi oświadczyła lekarzowi, że rodzina nie zgadza się na amputację. Rodziców uspokoiła, że „powinny pomóc lampy”. Szmydowie postanowili zdać się na wolę Bożą.

W marcu 1974 r. licealistka przeszła naświetlania w szpitalu w Rzeszowie. Po powrocie do domu chodziła o kulach. Co jakiś czas jeździła na badania do szpitala. Noga przestałą boleć. Stwierdzono zmniejszanie się guza. Mimo to nadal nalegano, by rodzina zgodziła się na amputację. W lecie kule okazały się już niepotrzebne. Wtedy też Maria poznała prawdę. „Wyczytałam ją z napotkanego przypadkowo pamiętnika Stasi. Odpisałam sobie to wszystko co zanotowała: 90%, że to rak kości, 90%, że to jest rak złośliwy i 50%, że mogę przeżyć amputację. I że bez amputacji się nie obejdzie. Poczułam ogromny żal do rodziców i wszystkich, którzy mnie oszukiwali. Płakałam i chciałam żyć, a poznaną prawdę przeżywałam samotnie” – wspominała. We wrześniu dziewczyna wróciła do szkoły. Guz wciąż się zmniejszał. Przerzutów nie było.

W 1978 r. Maria zdała maturę. Wtedy dowiedziała się, że życie zawdzięcza Edmundowi Bojanowskiemu: „Pierwszy raz z ust mamy usłyszałam nazwisko osoby, dzięki której żyję”. W listopadzie 1983r. pojechała do Starej Wsi, by złożyć świadectwo cudownego uzdrowienia, które później Kościół uznał za cud.


W: Cuda i łaski Boże nr 7 (126), lipiec 2014.