Wypisy z "Dziennika" bł. Edmunda Bojanowskiego

Czwartek, 12 października 1854 r. – Pogoda najśliczniejsza przez cały dzień. Byłem w kościele i umówiłem się z ks. Hübnerem i ks. Preibiszem, (...) aby razem pójść do Ochronki w Podrzeczu. (...) Miłe w drodze ku Podrzeczu miałem zdarzenie. Spotkaliśmy babkę starą idącą po jałmużnie. Prosząc o wspomożenie, narzekała coś o zgubionym chlebie, ale tego dobrze nie zrozumiałem i zajęty rozmową z księżmi nie dałem jej jałmużny, bo miałem tylko kilka srebrników przy sobie. Srebrnik zdawał mi się datkiem za dużym, więc opuściłem sposobność wsparcia staruszki. Bóg przecież pozwolił mi powetować przewinienie. O kilkaset kroków odszedłszy, spostrzegam na drodze kawał chleba leżący. Podniosłem, pobiegłem za babką i oprócz chleba znalezionego, dałem jej srebrnika, któregom przed chwilą dać żałował. Radość babki i jej głośne błogosławieństwo ileż były więcej warte, niźli ten srebrnik i posługa!

Poniedziałek, 13 listopada 1854 r. – Wicher i zamieć śnieżna ogromna przez dzień cały. (...) Rano zesłał mi Pan Bóg ubogiego podróżnego chłopaczka, widać bardzo nieszczęśliwego. Dałem mu spodnie, kamizelkę i złp. 1, a od Teofila koszulę, bo jego dola tułania się wśród takiej zamieci do żywego mnie przejęła.
Czwartek, 12 maja 1853 - Zapłaciłem także 1 Talarów i 5 srg. za bilety pocztowe dla dwóch panien ubogich, które tu na kurację z Szalejewa przybyły, a teraz, o szczupłych bardzo funduszach, nie wiedziały, jak się dostać potrafią do Poznania. Ubodzy, nie śmiejący wyciągać rękę po jałmużnę, szczególną budzą we mnie litość.
Sobota, 23 grudnia 1854 - Piałem w dzienniku. Wtem powiadają mi najbardziej pożądaną przy dzisiejszym dniu wiadomość, że przyszła jakaś nędzna niezmiernie kobieta, dopraszająca się o przyjęcie jej dziecięcia do sierot. – Dziś Wigilia, dziś pamiątka, jak uboga Rodzina Przenajświętsza szukała gospody. Jakież to dziwnie miłe dla serca zdarzenie – pomyślałem sobie – że dziś właśnie uboga wdowa przynosi nam sierotkę do żłobka! (...) Teofil pożądaną przywiózł mi z Rawicza wiadomość, że powiat wyznaczył na ubogich przeszło 1000 talarów i chce, aby kuchnię dla ubogich na Gostyń i okolicę urządzić w Domu Miłosierdzia. Dzięki Bogu!
Środa, 13 kwietnia 1853 - Była u mnie Katarzyna, starsza z Ochronki Podrzeckiej. (...) Przyniosła mi nie pocieszającą wiadomość, że dzisiejszej nocy ukradziono nam konia kwestarskiego u Dobka. (...) Ile razy nas Pan Bóg jaką szkodą nawiedzi, przypominam sobie najściślej, czyśmy w czymkolwiek przeciwko miłosierdziu nie wykroczyli, czyśmy nie odmówili przyjęcia jakiej sieroty lub chorego? Ale dzięki Bogu, nic takiego przypomnieć sobie nie mogę.
Sobota, 16 kwietnia 1853 r. - Śnieg niespodziany spadł w nocy (...). Ptaszki strwożone cisnęły się do mego okna, ćwierkały i dziobkami pukały w szyby, jakby się dopominając pożywienia, które im na murze za oknem codziennie przez czas zimy tegorocznej posypywałem z okruszyn bułek, a od Wielkiejnocy z babek i placków. Była to próbka udzielania jałmużny dla ptaszków, którą chciałem później zaprowadzić w Ochronie dla niewinnej, a miłosiernej zabawy dzieci.
21 września 1858 – Z listu z ochronki w Turwi – Dzieci jak przedtem, tek i teraz w czwartek chlebem się dzielą, a w piątek chleb na ubogich składają. Ubogiego żadnego nie opuszczamy. Dotychczas dawałyśmy zawsze obiad dwojgu dzieciom, a teraz dawać będziemy i trzeciemu.
Poniedziałek, 20 listopada 1854 – Dowiedziałem się, że w przyszły poniedziałek i wtorek, kiedy owa zamieć śnieżna była, umarzło dwóch fornali z Pudliszek, wiozących drzewo z Chocieszewic, oraz jakaś kobieta pomiędzy Pudliszkami i Krobią, i jeszcze jakaś dziewczyna pomiędzy Żytowieckiem a Aleksandrowem. Mój Boże! Jakże ci biedacy często z nędzy marnieją, a my myślimy o fetach, imieninach, polowaniach, tylko nie o biednych bliźnich.
9 kwietnia 1853 - Podzieliłem się z robotnikiem moim obiadem, przy którym mnie zastał, bo nie pojmuję, jak można w gościnności robić wyłączenia. Jeżeli jednych spraszamy na obiady, to tych, których Bóg nadarzy, przede wszystkim ugościć winniśmy.

Środa, 25 maja 1853 - Zabrałem paczkę karmelków dla mojej ukochanej Józi i do Instytutu około pół do pierwszej przyszedłem. Najprzód pobiegłem do refektarza sióstr nawiedzieć Józię; Zastałem ją dużo słabą. (...) Dawałem jej pomarańcze, wodę ze sokiem malinowym, lecz tego ani widzieć nie chciała. Obojętnie spoglądała na zabawki ołowiane, które jej na pościółce kładłem, ale gdy godzina zażycia lekarstwa przyszła, lekarstwo nader przykre nalałem (...) i skorom jej powiedział, że tata prosi, aby zażyła, wnet otworzyła usteczka, wypiła najchętniej przykre lekarstwo. (...) Powiadały mi siostry, że w mej nieobecności, ilekroć jej dają lekarstwo, zawsze jej mówią, iż to „dał tata”, i dziecię ukochane zaraz choćby najprzykrzejsze lekarstwo zażywa najchętniej. Oto łzy spadają mi na kartkę i pismo ćmi się przed oczami. Dalej pisać nie mogę.
28 czerwca, 1855 - Byłem w kościele, a stamtąd w Instytucie. Zastałem w niebezpiecznej słabości kochaną moją sierotkę Wiktosię. (...) Pocieszałem ją, jak mogłem. Obiecałem jej jutro (...) Mszę św. u Najświętszej Panny Gostyńskiej o uproszenie dla niej zdrowia. Łzami w oczach dziękowała mi za to.
Czwartek, 10 listopada 1853 - Około drugiej nadszedł ks. Bielawski dla towarzyszenia pogrzebkowi Andzi na cmentarz. Piękny to był orszaczek, jak wszystkie naszych dzieci pogrzeby. (...) Mimowolnie łzy mi się z oczu puściły, przypominając sobie podobne odprowadzenie do grobu Józinki. Niemniej rozrzewnił mnie widok Frani, stojącej nad grobem otwartym swojej siostrzyczki. O, jakże to ciężka dola takiej sierotki – nie mieć nikogo, co by równie szczery udział brał w tej żałości.
14 marca 1859  - W czasie, gdy rozmawiałem w izbie ochronkowej z gospodarzami o budowie kaplicy, dzieci (...) bawiły się na słońcu przed ochronką. Jedno tylko dziewczątko, może pięcioletnie, zostało w izbie i (...) ciągle trzymało się poły mego surduta.

26 kwietnia 1853 - Zdziwiłem się dzisiaj, gdy wchodząc na górę po schodach, powitało mnie z wyraźną radością i wyciągniętymi rączkami dziecię około trzech lat mające, Marynka (...) która przedtem była wielce nieśmiała. (...) Przypomniałem sobie, iż wczoraj (...) zastałem to dziecię, jak zakłopotane usiłowało drugiemu, mniejszemu jeszcze od siebie dziecięciu ułatwić zejście ze schodów (...) kiedym właśnie nadszedł i dopomogłem obojgu.

1 kwietnia 1853 - Na korytarzu okoliły mnie sieroty, trzymając w rękach listki bluszczowe i żądając ode mnie zielonego. Tym razem przecież zaopatrzyłem się w gałązkę świerkową, którą po drodze urwałem. Ale za poprzednią moją bytnością, nie mając zielonego przy sobie przegrałem (...) Liczne zwodzenia na prima Aprilis niezwykłą wesołość i ruch sprawiały pomiędzy dziećmi. Udało się i mnie zwieść doskonale, tak, iż bynajmniej nie przewidziałem żartu. (...) W chwili obiadu odwiedziłem zgromadzone w refektarzu sieroty. Siostra Wincentyna do rozdzielania porcji jeszcze nie nadeszła i dzieci podały mi łyżkę do nalewania, prosząc abym im zupę rozdzielił. Zakrzątnąłem się ochotnie, ale mi nie szło od ręki, bo dzieci dla doświadczenia mojej zręczności tłumnie i coraz śpieszniej z porcjami nadbiegały.

23 sierpnia 1853 - Ruszyliśmy z powrotem drogą prowadzącą około leśnego źródła, gdzie spocząwszy w chłodzie rzeźwiliśmy się zimną wodą kryniczną i bawili z dziatkami w rzucanie obręczy i toczenie kręgu. (...) Poza tym miejscem wyprzedziłem z Ks. Stępińskim i kilkorgiem sierot resztę towarzyszek i w cieniu przy drodze spocząwszy, czekaliśmy przygotowując niespodziankę.   

Poniedziałek, 29 września 1854 r. – Nadjechał tymczasem Koźmian. (...) Mówiłem mu o naszym dawnym już zamiarze wydania książki dla ludu o nawiedzaniu chorych, która by była złożona z kilku rozdziałów: o pobudkach do nawiedzania chorych, o różnych względach nastręczających się przy takowym nawiedzaniu, o pociechach dla chorych – oraz nabożeństwa dla chorych i przy chorych, tudzież lekarskie przestrogi dozorowania.
Piątek, 26 sierpnia 1853 - Przy piątku odwiedziłem chorych i chcąc im posłużyć starym obyczajem, nakarmiłem jednego bardzo słabego chorego, który sam łyżki utrzymać nie może. Jest to młody robotnik, Niemiec, który o mil kilkadziesiąt przyszedł do Pudliszek do kopania torfu.
Wtorek, 19 kwietnia 1854 – Zobaczyłem duży pojazd zajeżdżający przed Instytut. Była to pani Kajetanowa Morawska z córkami. Wszyscy byliśmy jej przybyciem wielce uradowani. Pani Morawska została z nami przez cały dzień w Instytucie. Oddaliłem się na chwilę odwiedzić chorą Dobkową, którą już bardzo bliską śmierci zastałem. Poszedłem potem do pana Kuleszy, od którego wziąłem nowy funt revalenty dla naszych chorych, i zaraz ugotowano w Instytucie porcje na rosole, z których próbowaliśmy po trosze, i sam zostawiłem sobie przyjemność zaniesienia jednej porcji chłopakowi stajennemu, którego matka za moją namową dopiero w zeszłą niedzielę z Goli do Instytutu przywiozła. Ksiądz w poniedziałek opatrzył go św. sakramentami, bo chory był już słaby i dziś sam widziałem w nim podobieństwo suchot galopujących, których się doktor obawiał.
Niedziela, 22 lipca 1855 – Po Mszy Św. godzinkowej widziałem się z Magdaleną i Elżbietą. Pierwszej powinszowałem dzisiejszych imienin. (...) Na wielką moją pociechę opowiedziała o wczorajszej chorej szczegóły, które wczoraj Jagusia przemilczała, ponieważ ona ją wyszukała pierwsza i towarzyszki do pomocy wezwała. Magdalena udała się zaraz do dworu prosić o konie po księdza, ale gdy jej odmówiono, oświadczyła, że będzie musiała nająć we wsi, ale umierającej bez księdza zostawić nie może. To dopiero spowodowało, że się konie we dworze znalazły. Ochroniarki dwie od rana musiały prawie do południa oczyszczać izbę i chorą – w takim nieładzie i nędzy wszystko zastały. (...) Musiały jedno ze swych łóżek przynieść, Jagusia dała swoje prześcieradło, z którego uszyły i zrobiły siennik wygodny, bo chorą na barłogu i na podłodze leżącą zastały. Jagusia także dała dla niej koszulę, choć sama ma tylko kilka i już bardzo lichych. (...) Na przyjęcie księdza z Panem Jezusem narwały co prędzej kwiatów, usłały nimi ścieżkę od samej drogi przez sień i izbę, aż do stolika przy chorej, na którym wśród kwiatów ustawiły świece gromniczne i krzyż z ołtarzyka Ochrony. (...) Ze łzami dowiedziałem się o tych wszystkich szczegółach i z całej duszy dziękowałem moim kochanym dziewczętom za ich – powiem – domyślność serca. (...) Mnie zaś naprowadza to na myśl urządzenia po wioskach jakiegoś bractwa albo religijnego zobowiązania mieszkańców do niesienia pomocy takim opuszczonym chorym.
3 luty, 1860 – Z listu Sióstr z Turwi: Chorych w szpitalu nawiedzamy codziennie; na wieczór czytamy im Żywoty Świętych Pańskich i inne czytania duchowne, z czego są bardzo kontenci, proszą nas zawsze, żebyśmy mogły przyjść jak najprędzej. A gdy mamy inne zatrudnienia, że zaraz przyjść nie możemy, to skoro do nich przyjdziemy po skończonej pracy – z wielkim oczekują nas upragnieniem.
25 marca 1858 – W przeszłym tygodniu miały niebezpiecznie chorą, którą dnie i noce pielęgnowały na wsi. Podczas niedawnych zamieci śnieżnych była bardzo chora jedna gospodyni na Hubach. Siostry i nowicjuszki po dwie zmieniając się, pielęgnowały ją ciągle. (...) Całe noce i dnie przy chorej siedziały, całym jej gospodarstwem się zajmowały, chleb piekły, bydło oprzątały, prały i wszystko, co było chorej w domu potrzeba robiły.
Czwartek, 11 stycznia 1855  - Cały dzień siedziałem nad obrachunakmi zupy rumfordzkiej, które o tyle korzystnie mi wypadają, iż zdaje się, że za 1 srebrny grosz będzie można porcję bardzo dobrze wystarczyć. Po południu był u mnie pan Walsen, kotlarz. Umówiłem się z nim, że zrobi rurę od aparatu parowego do kotła obejmującego sto kilkadziesiąt kwart, w którym ma się zupa dla ubogich gotować.
Poniedziałek, 15 stycznia 1855 - Poszedłem do kościoła, stamtąd do miasta, gdzie wstąpiwszy do komisarza i burmistrza, zaprosiłem ich na pierwszą do Instytutu na próby zupy, którą w kilku porcjach zgotować umyśliłem, jaką dla ubogich dawać mamy. W kuchni Instytutowej zakrzątnąłem się do gotowania według przepisu i wymiaru Rumforda. Zgotowałem jedną porcję na ryżu, drugą na kaszy jęczmiennej, trzecią na mące, czwartą w podwójnej ilości wiktuałów na ryżu. Przekonaliśmy się, że porcja Rumforda, ważąca 1 funt, a obejmująca ½ kwarty jest za rzadka i za mała. Nawet podwójna porcja widziała nam się za szczupłą. (...) Umyślnie od rana prócz kawy nic nie jadłem, aby na samym sobie doświadczyć, czy po zjedzeniu porcji N0 1 można być dostatecznie nasyconym. Około pierwszej zjadłem tę porcję i czułem się dość sytym, ale i to niedostateczna próba, bo wszakże wczoraj byłem dobrze nasycony.
Środa, 27 października 1858 – Pisze mi Ludwik, że Rada Wyższa Towarzystwa św. Wincentego chce mnie mieć członkiem korespondentem. Zapytują się, czybym im nie odstąpił pewnej liczby egzemplarzy Wspomnienia o Annie Taigi po 1 i ½ srebrnego grosza.  – Dziś właśnie przed odebraniem tego listu myślałem czytałem na nowo całą tę książeczkę i myślałem jakby to było dobrze, żeby można pewną część tej książeczki spieniężyć teraz, gdy jestem właśnie w kłopocie o kilka talarów na opłatę jednej chorej zreumatyzowanej, którą pragnąłbym na wyleczenie do sióstr w Gostyniu oddać. Bóg miłosierny niezwłocznie zdarzył na to sposób przez nadejście owej propozycji w powyższym liście.
11 września 1854 – Byłem w kościele, gdzie mi myśl przyszła, aby ks. Preibisz odrysował obrazek przedstawiający Najświętszą Pannę Gostyńską z wielkiego ołtarza. (...) Obrazek ten miałby dwa cele: najprzód pomnożenie i rozpowszechnienie czci Najświętszej Panny, a po wtóre dochód na sieroty i chorych.
13 września 1854 – Zastawszy u ks. Hübnera nowo wyszły Żywot Najświętszej Panny nabyłem go natychmiast i zaniosłem z prośbą do ks. Sz., aby tłumaczeniem tego dzieła na dochód sierot zająć się raczył. (...) Otóż nową i upragnioną nadarza mi Pan Bóg sposobność do pomnożenia chwały Najświętszej Panny i zebrania owoców dla sierot.
Za: Służebniczki Starowiejskie - Dom Generalny