Pomoc z góry

Mam 40 lat, jestem żoną i matką czwórki dzieci. W lutym 2009 roku, po urodzeniu mojej najmłodszej córki, zaczęłam odczuwać ból lewego kolana, pojawiły się ogólne osłabienie, poty nocne, drżenie rąk.

Opieka nad dzieckiem stawała się coraz trudniejsza. Ze względu na karmienie piersią musiałam ograniczać środki przeciwbólowe. Byłam leczona przez lekarzy, ale bez skutku. W czerwcu 2009 roku doznałam kontuzji nogi i zrobiono mi prześwietlenie RTG, które wykazało guz lewego podudzia - opowiada Zofia Zawadzka.

W szpitalu w Piekarach Śląskich pobrano wycinek do badania histopatologicznego. Usłyszałam wstępną diagnozę, że jest to prawdopodobnie nowotwór i to złośliwy, bo skala zniszczenia kości jest bardzo duża. Zalecono szybką amputację. Musiałam jednak czekać na wynik histopatologiczny. Zatroskani rodzice postanowili szukać pomocy u bł. Edmunda Bojanowskiego. Należeli bowiem do stowarzyszenia Rodziny Bł. Edmunda Bojanowskiego przy wspólnocie Sióstr Służebniczek w Bieruniu. Cała najbliższa rodzina odmawiała codziennie modlitwę z obrazka z Jego wizerunkiem. Ja, z najstarszym synem, również odmawiałam codziennie różaniec i nowennę do Błogosławionego, czytałam książki na Jego temat, nosiłam medalik z relikwią bł. Edmunda. Siostry służebniczki odprawiały modlitwy i zamawiały Msze św. w mojej intencji.

POTWIERDZONA DIAGNOZA

W Szpitalu Onkologicznym w Gliwicach potwierdzono wcześniejszą diagnozę - nowotwór o wysokim stopniu złośliwości - osteosarcoma, czyli mięsak kości. Początkowo chciano mi wykonać rekonstrukcję kości piszczelowej i uratować nogę przed amputacją. Otrzymałam trzy cykle ciężkiej chemii. Po trzech miesiącach miałam operację, która niestety zakończyła się amputacją nogi, gdyż okazało się, że nowotwór zaatakował już kolano. Straciłam nogę, ale mogłam stracić i życie.Tym bardziej, że okazało się, że wcześniejsza chemia miała niski stopień skuteczności. Otrzymałam następne cykle innego rodzaju chemii. Na nowo wypadły mi włosy. Ciągle robiono mi różne badania, szczególnie prześwietlenia płuc, gdyż zagrożenie przerzutami było bardzo duże. Dwie młode osoby, które leżały ze mną w szpitalu i również chorowały na mięsaka kości, zmarły w przeciągu kilku miesięcy.

POMOC "KOGOŚ Z GÓRY"

Nie ustawaliśmy w modlitwie - moja rodzina, siostry w klasztorze, członkowie Rodziny Bł. Edmunda, a nawet modliły się za mnie obce mi osoby. Przez cały ten trudny okres czułam pomoc "kogoś z góry" - serdecznie dobrego Człowieka. Czułam Jego działanie w dobroci innych ludzi niosących mi pomoc.

Z pomocą Fundacji uzbierałam pieniądze na dobrą protezę, a cały okres protezowania przeszedł pomyślnie. Obecnie jestem trzy lata po amputacji. Czuję się dobrze, choroba nie dała nowych przerzutów, poruszam się w protezie, normalnie funkcjonuję i opiekuję się dziećmi. Jestem przekonana, że Bóg poprzez wstawiennictwo Matki Bożej, jak i bł. Edmunda Bojanowskiego, wysłuchał naszych próśb o łaskę zdrowia, o którą prosiłam szczególnie ze względu na moje dzieci.

Zofia Zawadzka

W: Cuda i łaski Boże nr 7 (126), lipiec 2014.