Próba sił

W 1984 r. Cecylia Żółkiewicz, pielęgniarka z Jaćmierza spodziewała się szóstego dziecka. Choć dosyć dobrze się czuła, zaniepokoiły ją jednak powtarzające się krwotoki z płuc. Lekarze wykryli u niej gruźlicę i namawiali do usunięcia ciąży. Pobożna kobieta zaufała jednak Bogu i dzięki wstawiennictwu jego sługi Edmunda Bojanowskiego zwalczyła ciężką chorobę i urodziła zdrowe dziecko. 
 
Od prawie czternastu lat była mężatką. Działalność zawodową łączyła z pracą na czterohektarowym gospodarstwie i opieką nad pięciorgiem dzieci (najmłodsze miało wówczas dwa lata). Nic dziwnego, że jej organizm nie wytrzymał takiego obciążenia. Fatalne było nie tylko to, że kobieta zachorowała na gruźlicę (prątkującą gruźlicę rozpadową obu płuc), ale że w tym samym czasie dowiedziała się, iż nosi pod sercem kolejne dziecko. Kiedy 18 maja 1984 r. zgłosiła się do poradni przeciwgruźliczej w Sanoku, napotkany tam lekarz usiłował skłonić ją do usunięcia ciąży. - Jeśli pani tego nie zrobi, nie będę mógł rozpocząć leczenia, nie wystawię też pani zwolnienia z pracy - przekonywał. Kobieta nie ugięła się pod presją. Lekarz skierował ją zatem "wyżej" - na konsultację do wojewódzkiej poradni przeciwgruźliczej w Krośnie. Usłyszała tam, że gruźlicę należy leczyć natychmiast mimo ciąży i że leki nie zaszkodzą dziecku. Zdezorientowana zasięgnęła rady kolejnego lekarza. Stwierdził on, że leki trzeba stosować, ale takie, które nie zaszkodzą ciąży. Kobieta wróciła zatem do poradni w Sanoku, gdzie otrzymała wreszcie stosowne medykamenty oraz zwolnienie.
 
- Zanim zaczęłam je zażywać, udałam się jeszcze do Szpitala Chorób Płuc i Gruźlicy w Rzeszowie. Dnia 23 maja 1984 r. zgłosiłam się prywatnie do p. dr Janiny Bijoś, ordynatora oddziału żeńskiego chorób płuc i gruźlicy. Po oglądnięciu zdjęcia Rtg i wysłuchaniu moich wyjaśnień zaleciła natychmiastowe leczenie szpitalne. Dziwiła się, że poprzedni lekarze tego nie zaproponowali. Powiedziała jeszcze, że gdybym nie zaczęła zażywać leków, pozostało mi tylko około 3 miesięcy życia - opisuje Cecylia Żółkiewicz.

Sprawa bardzo ciężka 

W szpitalu znalazła się pięć dni później, 27 maja jej córka przystępowała bowiem do I Komunii Świętej a ona nie mogła nie uczestniczyć w tej uroczystości. Tuż po hospitalizacji - już w pierwszym wywiadzie zaproponowano jej aborcję. Następnego dnia sytuacja taka powtórzyła się podczas badania ginekologicznego. - To dopiero drugi miesiąc. Dziecko może urodzić się z wadami rozwojowymi. Może być głuche - przekonywano. Nie wyraziła zgody na "zabieg". Ze względu na jej niezłomną postawę lekarze zmuszeni byli zmodyfikować terapię. - Był taki moment, że nie wiedziałam, czy mogę zacząć zażywać lekarstwa. Miałam wątpliwości czy tym nie zrobię krzywdy dziecku, nie wiedziałam czy mam prawo skazywać je na kalectwo. Wolałam umrzeć niż temu maleństwu zrobić krzywdę - mówi Cecylia Żółkiewicz.
 
Początkowo mąż kobiety podzielał zdanie lekarzy. Zmienił je na początku czerwca kiedy wraz z nim chorą żonę odwiedził proboszcz parafii w Jaćmierzu ks.dziekan Aleksander Zając. - Pamiętam jak Ks. Dziekan powiedział wtedy do mojego męża: "Adam czy zdajesz sobie sprawę z jakim bagażem wysłałbyś ją na drugi świat". - wspomina Cecylia Żółkiewicz. Tuż przed wizytą w szpitalu proboszcz udał się wraz z nim do klasztoru sióstr służebniczek. "Przedstawił beznadziejny - sadząc po ludzku - stan zdrowia Cecylii Żółkiewicz" - relacjonuje s. Henryka (Agata Mazur), która znała chorą jeszcze z czasów kiedy ta uczęszczała do Studium Medycznego w Przemyślu. Ksiądz poprosił siostry o modlitwę w jej intencji. "Zapytałam więc za czyim wstawiennictwem mamy prosić Boga o zdrowie - Sł. B. Leonii Marii Nastał czy też Sł. B. Edmunda Bojanowskiego (...). Odpowiedział, że zostawia nam do woli, byle się tylko modlić, bo sprawa jest bardzo ciężka" - opisuje s. Henryka. Siostry uznały, że poproszą o wstawiennictwo założyciela zgromadzenia, ponieważ "on bardzo kochał dzieci, opiekował się sierotami po zmarłych na cholerę rodzicach i epidemicznie chorymi". S. Henryka poleciła odmawiać stosowną modlitwę proboszczowi oraz mężowi chorej. Jeszcze w tym samym dniu zakonnice rozpoczęły nowennę. Poprosiły również o włączenie się do modlitwy siostry z domu prowincjalnego w Prałkowicach.

Bóg przyjdzie z pomocą 

Następnego dnia s. Henryka udała się do szpitala. Chciała porozmawiać z chorą i "zachęcić do ufnej modlitwy za przyczyną Sł. B. Edmunda Bojanowskiego i do zaufania Bogu". Przekazała jej książkę "Edmund Bojanowski, prekursor Soboru Watykańskiego II" i traktujące o nim ulotki. "Wyglądała bardzo mizernie" - opisywała swoje pierwsze wrażenie. Cecylia Żółkiewicz wyznała jej, że prątkuje i jest nakłaniana do usunięcia ciąży, która zdaniem lekarzy - przeszkadza w podjęciu forsownego i skutecznego leczenia. "Nadmieniła jednak, że nie wyraziła zgody na ten "zabieg", gdyż sumienie katolickie jej na to nie pozwala i całkowicie zdaje się na Boga" - dodaje s. Henryka. Zakonnica zapewniła chorą, że będą się za nią modlić.
 
Siostry dotrzymały danego słowa. S. Henryka: "wspólnota nasza w Starej Wsi odprawiła dwie nowenny o zdrowie Cecylii i dziecka oraz modliła się sporadycznie z silną wiarą i ufnością, że Bóg przyjdzie z pomocą, by wysławić Swojego wiernego sługę, a naszego Ojca Założyciela. Modliły się też siostry w Jaćmierzu i Prałkowicach - te ostatnie bez przerwy aż do stycznia 1985 r."

Klękaj tu na kolana 

Leczenie trwało cztery tygodnie. Tuż przed wyjściem ze szpitala kobieta po raz kolejny została przebadana przez ginekologa. Lekarka stwierdziła "stawianie się macicy". Dodała, że płód jest za mały - że jego wielkość odpowiada piątemu miesiącowi, choć to był już miesiąc szósty. Dopiero po urodzeniu dziecka jego mama dowiedziała się, że wówczas ciąża zamierała (tak było napisane w dokumentach szpitalnych). - Na kolejnym badaniu lekarka powiedziała: "A skąd to tak urosło". Ja jednak wtedy tych słów nie rozumiałam - mówi Cecylia Żółkiewicz.
 
Na dwa tygodnie przed rozwiązaniem znów znalazła się w szpitalu. Kiedy zaczęła się akcja porodowa szybko przetransportowano ją na oddział patologii ciąży. 11 stycznia 1985 r. urodziła zdrową córeczkę (ważyła 3480 gr i miała 55 cm) , mimo tego, że - lecząc się na gruźlicę - przez cały okres ciąży otrzymała 102 gr streptomycyny i około 3,5 tysiąca różnych tabletek.
 
Tuż po porodzie po raz kolejny odwiedził ją proboszcz jaćmierskiej parafii. Po rozmowie z lekarką dowiedział się, że zarówno matka jak i dziecko są zdrowe. "Adam, klękaj tu na kolana i dziękuj Bojanowskiemu za to wszystko" - powiedział kapłan do towarzyszącego mu męża kobiety.
Powicie zdrowego dziecka nie było jedyną wspaniałą informację jaka czekała szczęśliwą matkę. Kilka dni po porodzie wykonano jej kolejne prześwietlenie płuc. Oglądający zdjęcie lekarz oznajmił, że... wszystko zagoiło się nieprawdopodobnie szybko i ze została tylko jedna mała blizna. Było na tyle dobrze, że na okres karmienia piersią mogła przerwać przyjmowanie leków. Potem na krótko znów zaczęła terapię, by na początku maja 1985 r. usłyszeć od lekarza, że jest zupełnie zdrowa.

Efekt gorących modlitw 

Zarówno Cecylia Żółkiewicz jak i s. Henryka są przekonane, że tak szczęśliwy finał był efektem gorących modlitw. - W dniu urodzin Ani - bo takie otrzymała imię urodzona w niezwykłych okolicznościach córeczka - byłam bardzo szczęśliwa - opisywała Żółkiewicz w rok po porodzie. - Dziękowałam Bogu, powtarzając bez przerwy słowa: "Boże dziękuję". Czułam ogromną wdzięczność dla wszystkich, którzy się o to wraz ze mną modlili. Byłam przekonana, że narodzenie Ani, choć zwyczajne, było inne od moich wcześniej urodzonych dzieci, bo to było cudowne, że mimo mojej choroby i tylu zażytych leków, tylu najgroźniejszych przewidywań, Ania jest zdrowym noworodkiem. Myślę, że dopomógł w tym wszystkim i wyprosił to u Boga Sługa Boży Edmund Bojanowski, do którego odprawiałam nowennę i każdy dzień podczas pobytu w szpitalu w Rzeszowie odmawiałam modlitwę z ulotki przyniesionej mi przez siostrę Agatę służebniczkę, w intencji urodzenia zdrowego dziecka. Na pewno i On - jak i ja - chciał widzieć zdrową, uśmiechniętą dziewczynkę, za co wyrażam ogromną wdzięczność.

Dziś Ania ma 20 lat. Skończyła właśnie Technikum Ekonomiczne w Sanoku i od października rozpocznie studia na kierunku finanse i bankowość w Jarosławiu. Na co dzień angażuje się w życie Kościoła, jeździ na rekolekcje, śpiewa w scholi, chodzi na piesze pielgrzymki do Częstochowy.
S. Henryka: "Znając całość choroby i lekarskie rokowania jesteśmy przekonane - a ja osobiście mocno w to wierzę - że taki szczęśliwy przebieg wszystkiego sprawiło wstawiennictwo naszego ojca założyciela, Sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego, który dla matki wyprosił zdrowie, bo litował się, by dzieci nie zostały sierotami i dla Ani, którą chora matka, jeszcze przed urodzeniem, ofiarowała Bogu.
 
- Gdybym 20 lat temu posłuchała "dobrych rad" dziś pewnie nie mogłabym wyjść z depresji. A tak jestem szczęśliwa. Nie mam łatwego życia, ale Pan Bóg obdarza mnie i moją rodzinę łaskami, dlatego możemy wszystko przetrzymać - podkreśla Cecylia Żółkiewicz.
 
Henryk Bejda, Małgorzata Pabis
 
W: Cuda i łaski Boże nr 10, październik 2004.